Artur Marciniak wspomina swój udział w mistrzostwach świata U-20
– Wiedzieliśmy, że uczestniczymy w czymś ważnym, wszystko było bardzo profesjonalnie przygotowane. Było dla nas niezwykle motywujące to, że traktują...
– Wiedzieliśmy, że uczestniczymy w czymś ważnym, wszystko było bardzo profesjonalnie przygotowane. Było dla nas niezwykle motywujące to, że traktują nas jak ważnych zawodników, jak zawodowców – mówi pomocnik Warty Poznań Artur Marciniak, który w 2007 roku był kapitanem reprezentacji Polski na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie.
Polska jest w tym roku gospodarzem młodzieżowego mundialu. Turniej w naszym kraju potrwa od 23 maja do 15 czerwca, a “Biało-czerwoni” zagrają z Kolumbią, Tahiti i Senegalem. Poprzednio reprezentacja naszego kraju była na mistrzostwach świata w tej kategorii wiekowej w 2007 roku. Kapitanem zespołu, który dotarł do 1/8 finału, był Artur Marciniak. Oto, jak wspomina turniej sprzed 12 lat:
W reprezentacji, która pojechała na mistrzostwa świata do Kanady, byłem od 2003 roku, najpierw w kadrze do lat 15, potem do lat 16, 17 , 18 i 19, aż do zespołu U-20. Tak się złożyło, że trener Michał Globisz obdarzył mnie zaufaniem i wyznaczył na kapitana zespołu. Dlatego było dla mnie podwójnie ważne, żeby dobrze wypaść na młodzieżowym mundialu.
Jechaliśmy tam jako młodzi zawodnicy z nadziejami, że ten turniej będzie przepustką do poważnej, dorosłej piłki. Każdemu z nas marzyła się gra w dobrym klubie, w silnej lidze. Mistrzostwa miały nam pomóc w rozwinięciu naszych karier. Udało się to Dawidowi Janczykowi, który strzelił na turnieju trzy gole, błysnął świetną formą. Był wtedy naszą największą gwiazdą i trafił do CSKA Moskwa. Co prawda jego losy tam nie potoczyły się tak, jak Dawid by sobie życzył, ale to już inna historia.
Bez Leo Messiego, ale były inne gwiazdy
W Kanadzie w reprezentacji grali młodsi od nas o 3 lata Grzegorz Krychowiak i Wojciech Szczęsny. Grzesiu trafił do pierwszego składu, imponował warunkami fizycznymi i opanowaniem na boisku. Natomiast Wojtek walczył o miejsce w zespole z Bartkiem Białkowskim i Przemkiem Tytoniem. Czuliśmy jednak, że choć Grzegorz i Wojciech są młodsi od reszty, to, że są to nieźli zawodnicy. Potwierdzili to tym, gdzie są dzisiaj i jak potoczyły się ich losy, a my możemy się tylko cieszyć, że mieliśmy przyjemność grać z nimi w jednym zespole.
Tak, jak mówiłem, każdy z nas chciał zdobywać świat. Możemy tylko żałować, że w fazie pucharowej trafiliśmy od razu na Argentynę, która pokonała nas 3:1 w 1/8 finału, a potem zdobyła złoto.
Po bardzo trudnym meczu wygraliśmy 1:0 z Brazylią, potem dostaliśmy lekcję pokory od USA (1:6) i zremisowaliśmy (1:1) z Koreą Południową. Wyszliśmy z grupy i tam czekała na nas Argentyna z Sergio Aguero, Everem Banegą i Angelem Di Marią w składzie. No cóż, pokazali nam, jak się gra w piłkę. Nie dziwiliśmy się, że zdobyli mistrzostwo świata, bo mieli fantastyczny zespół. A brakowało w nim przecież Leo Messiego, który jest z naszego rocznika, ale już wtedy grał w dorosłej reprezentacji. Największą gwiazdą Argentyny był chyba wtedy Aguero. Już wtedy błyszczał w Atletico Madryt, a w Kanadzie poruszał się w towarzystwie trzech ochroniarzy.
Polonia, koszulka z husarią i Niagara
Sam turniej wspominam bardzo miło z kilku powodów. Przede wszystkim zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez kanadyjską Polonię. Ci ludzie byli bardzo spragnieni rozmowy z rodakami, po polsku, jakichś opowieści na temat naszego kraju. Chcieli z nami przebywać jak najdłużej, żeby móc wyrwać trochę tej polskości dla siebie. Mieliśmy takie spotkanie w amfiteatrze: my siedzieliśmy na scenie, a na widowni było ponad tysiąc osób. Ci ludzie mówili, że bardzo czekali na nas przyjazd, chcieli wymienić choćby parę zdań, poczuć się jak w domu wśród rodaków.
Wspominam też świetną organizację turnieju. Mieszkaliśmy w fajnym hotelu w Montrealu i czuć było klimat tych mistrzostw. Wiedzieliśmy, że uczestniczymy w czymś ważnym, wszystko było bardzo profesjonalnie przygotowane. Było dla nas niezwykle motywujące to, że traktują nas jak ważnych zawodników, jak zawodowców.
Pamiętam też znakomitą atmosferę w drużynie. Nie było w niej żadnych tzw. kwasów, nie było „gwiazdek”. Wszyscy czuliśmy się równi i świadomi tego, że czeka nas ciężka praca. Ten wspólny cel bardzo nas jednoczył. Mam nadzieję, że podczas mistrzostw świata, które właśnie rozpoczynają się w naszym kraju, młodzi Polacy osiągną co najmniej taki sam wynik, jak my wtedy. Nam udało się wyjść z grupy jako pierwszej reprezentacji Polski od ponad 20 lat na imprezie tej rangi. Wiem, że nie będzie łatwo, bo rywale są na wysokim poziomie, ale trzymam kciuki za „Biało-czerwonych”.
Nie mam jakichś specjalnych pamiątek z mistrzostw w Kanadzie. Dwie koszulki z meczów rozdałem Polonii kanadyjskiej. Nie chciałem się wymieniać z rywalami, wolałem zabrać ze sobą do domu. Graliśmy w takim modelu z efektownym symbolem husarii z przodu. Jedną koszulkę mam do dzisiaj w domu. Najstarszy syn jest jeszcze za mały, żeby ją nosić, ale na pewno przyjdzie czas, że ją założy, a ja powspominam z nim ten fajny czas.
Trener Michał Globisz zawsze dbał o to, żebyśmy rozwijali się nie tylko sportowo, ale też jako ludzie. W miarę możliwości zwiedzaliśmy, braliśmy udział w wydarzeniach kulturalnych. Byliśmy wspólnie nad Niagara – od kanadyjskiej strony, z której lepiej widać ten wspaniały wodospad. Mam zdjęcia i wspomnienia widoku tej niesamowitej siły natury. Coś wspaniałego.
Faworyt turnieju pokonany
Kapitalnym doświadczeniem była możliwość rywalizacji z zespołami, które inaczej grają w piłkę, mają na boisku inną filozofię. My byliśmy przyzwyczajeni do walki, wślizgów, wielkiej determinacji. A tu mierzyliśmy się z niektórymi zespołami, które potrafiły długo utrzymać się przy piłce, wycofać piłkę, by po chwili jednym podaniem stworzyć sobie groźną sytuację. Największą gwiazdą Brazylii był wówczas Alexandre Pato, który akurat w meczu z nami nie był zbytnio widoczny. Miałem wrażenie, że bardziej skupiał się na tym, by przerzucić piłkę nad którymś z nas, założyć tzw. siatę, próbować sztuczek, po prostu bawić się grą. Całość nie miała jednak większego związku z tym, żeby jego zespół wygrał mecz.
Nasza wygrana z Brazylią była dużym wydarzeniem. Wcześniej tylko reprezentacja na dorosłym mundialu w 1974 roku pokonała Brazylijczyków, dzięki bramce Grzegorza Laty. Nam też się to udało po fantastycznym strzale Grzesia Krychowiaka. Bardzo szybko straciliśmy jednak zawodnika [czerwona kartka dla Krzysztofa Króla w 27. minucie] i graliśmy już praktycznie tylko na utrzymanie wyniku. Pamiętam, że mecz sędziował słynny arbiter Howard Webb. W dziesięciu nie byliśmy w stanie podwyższyć prowadzenia. Wygraliśmy i cieszyliśmy się, jak byśmy zdobyli tytuł. Dokonaliśmy czegoś, czego nikt od nas nie oczekiwał. Tylko chyba my w szatni i nasz trener wierzyliśmy w to, że tą naszą zgraną ekipą możemy coś osiągnąć. Brazylia, faworyt całego turnieju, przegrała na dzień dobry z Polską…
Jeden z najlepszych okresów w życiu
Wszyscy chyba liczyliśmy na to, że nasze kariery rozwiną się lepiej. Ja też. Nikt nie zakładał, że dla wielu z nas przygoda z piłką na takim poziomie zakończy się, zanim tak naprawdę się rozpocznie. Można się zastanawiać, dlaczego tak się stało. Młodzież w klubach nie była postrzegana przez właścicieli i prezesów tak, jak jest dzisiaj. Teraz są przepisy bardziej przychylne młodym zawodnikom. Kluby uwierzyły w to, że warto stawiać na młodych, bo zagraniczne transfery mogą być bardzo zyskowne.
Ja po mistrzostwach wróciłem do klubu [do Lecha Poznań] po 1,5-miesięcznej nieobecności. Skład na sezon był już właściwie ustalony, a ja czułem się zbędny. Nie było czasu, żeby wprowadzić mnie do zespołu. Także ten mundial w Kanadzie miał też dla mnie jakąś tam cenę. Stamtąd mam jednak tylko dobre wspomnienia i był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu, jeśli chodzi o piłkę nożną.
Dziś w reprezentacji Polski do lat 20 jest więcej zawodników z zagranicznych klubów niż wtedy, 12 lat temu. Wierzę w to, że dostaną swoją szansę i ją wykorzystają, a za chwilę będą stanowili o sile dorosłej reprezentacji kraju.