Petr Nemec: “Jako piłkarz pasowałbym charakterem do drużyn, które prowadzę”
– Nie ma na świecie wielu ludzi, którzy mogą powiedzieć: mam złoty medal olimpijski. Ja mam – mówi trener Warty...
– Nie ma na świecie wielu ludzi, którzy mogą powiedzieć: mam złoty medal olimpijski. Ja mam – mówi trener Warty Poznań Petr Nemec w rozmowie, w której pada tylko jedno pytanie o “Zielonych”. Poznajcie czeskiego szkoleniowca od strony, którą niewiele osób zna.
Czy zawodnik Petr Nemec miałby miejsce w drużynie trenera Petra Nemca?
– Ha, ha! To są takie podchwytliwe pytania. Myślę, że nie ma żadnego porównania między dzisiejszą piłką, a tą z czasów, gdy ja byłem zawodnikiem. Dzisiaj jest więcej dynamiki, większe znaczenie ma przygotowanie fizyczne, motoryczne. Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, trzeba byłoby żyć w tych czasach. Na pewno wiem jednak, że jako piłkarz pasowałbym charakterem na sto procent do stylu gry, który mam jako trener.
Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. Warta dzisiaj jest w I lidze, a ja zawsze miałem najwyższe cele i na pewno robiłbym wszystko, żeby grać na najwyższym poziomie w danym kraju.
Wymaga Pan zaangażowania i walki, bo sam Pan był graczem tego typu?
– Tak, zdecydowanie tak. Nie wyobrażam sobie, żeby za naszych czasów przebywał na boisku ktoś, kto nie byłby zaangażowany na sto procent. Ja byłem zawodnikiem środka pola, wykonywałem stałe fragmenty gry. Byłem centralnym graczem w drużynie.
Takim rozgrywającym?
– Można tak powiedzieć. Byłem odpowiedzialny za rozgrywanie akcji, prowadzenie drużyny, ale nigdy nie odpuszczałem walki. Bez tego nie da się grać w piłkę. Choć zdarzali się tacy środkowi pomocnicy, którzy mieli więcej swobody i nie musieli się tak bardzo angażować w grę obronną. Szczególnie, gdy mieli wsparcie forstopera czy kumatego jednego z środkowych napastników.
Schlebiał Panu przydomek „Rivelino z Ostrawy”, nawiązujący do słynnego Brazylijczyka, mistrza świata z 1970 roku?
– Przydomek wziął się stąd, że dobrze grałem lewą nogą, tak jak popularny Rivelino. A druga sprawa, to był mój czarny, bujny wąs. Jeśli dodamy do tego mój wzrost, który był podobny do wzrostu Rivelino, to już wiadomo, skąd wzięły się te porównania. Myślę, że to było miłe.
Petr Nemec (drugi z prawej w dolnym rzędzie) dwa razy był mistrzem Czechosłowacji w barwach Banika Ostrawa. Źródło: fcb.cz
Uprawiał Pan inne dyscypliny sportu? Np. popularny dziś w Czechach i wówczas, w Czechosłowacji hokej na lodzie?
– Hokej i piłka nożna są do dziś na tym samym poziomie popularności, zdecydowanie dominują nad resztą sportów. Ja jestem z pokolenia, które nie wyobrażało sobie tego, żeby nie spróbować jakiejś dyscypliny sportu. Zimą graliśmy w hokeja i dyscypliny halowe, a przez pozostałą część roku – w piłkę nożną. Trenowałem też siatkówkę, koszykówkę, ale tylko na poziomie trampkarzy. W podstawówce próbowałem nawet gimnastyki. Zawsze miałem duszę sportowca, interesowała mnie każda forma aktywności fizycznej
Gdy osiągnąłem wiek juniora, musiałem się określić, na którą dyscyplinę stawiam. Wiadomo, przez mój wzrost coraz trudniej było mi rywalizować w siatkówkę i koszykówkę. Gdy koledzy zaczęli rosnąć i przekraczali te 180 cm, to były kłopoty. Mimo że byłem rozgrywającym i sam wzrost na mojej pozycji nie był kluczowy. Chyba nawet szło mi nieźle, bo do dziś w domu pisma od trenerów tych sportów. Wzywali mnie do powrotu do treningów. Postawiłem jednak na futbol i przy nim zostałem.
Czy dlatego, że Czechosłowacja miała wówczas bardzo mocną reprezentację?
– Też, ale mimo wszystko piłka nożna zawsze była u mnie na pierwszym miejscu. Gdy dzisiaj oglądam mecze koszykówki, to tak sobie myślę, co by było, gdybym został przy koszu, bo miałem do tego smykałkę. Nie żałuję jednak, że zostałem piłkarzem.
Zagrał Pan pięć razy w reprezentacji Czechosłowacji. Przypisuje Pan sobie brązowy medal mistrzostw Europy z 1980 r.?
– Przypisuję. Spędziłem z reprezentacją cały okres przygotowawczym do mistrzostw. Na sam turniej do Włoch nie pojechałem. Byłem najmłodszy w całej kadrze i wraz z kolegą zostaliśmy w domu, jako rezerwowi. W gotowości do tego, żeby dołączyć do kadry we Włoszech, gdyby komuś coś się stało. Na turnieju więc nie byłem, ale wszędzie piszą, że jestem brązowym medalistą mistrzostw Europy i się przed tym nie bronię, chociaż wiem, jak było…
Dla mnie ogromnym wyróżnieniem był już sam fakt, że jako młody zawodnik byłem wtedy w reprezentacji Czechosłowacji, która miała wtedy mnóstwo bardzo dobrych piłkarzy.
Tamta drużyna kojarzy się głównie z Antoninem Panenką. Czy to był faktycznie tak wybitny zawodnik, czy sławę zapewnił mu sposób wykonania rzutu karnego w finale Euro ’76?
– Ta tzw. podcinka, którą strzelił karnego w finale z Niemcami, zapewniła Antoninowi miejsce w historii. Do dziś jest symbolem tamtej drużyny. Ale w ogóle cały zespół był wtedy dobrze przygotowany i zorganizowany. Większość graczy osiągnęła życiową formę. Panenka był liderem, ale otaczali go zawodnicy, którzy też mieli coś do powiedzenia i wiele wnosili do reprezentacji. Mieliśmy wtedy reprezentację dobrze dobraną pod względem umiejętności, ale też charakterów. Potrafiła odnosić sukcesy.
W Polsce w tamtych czasach zawodnik musiał osiągnąć odpowiedni wiek, żeby dostać zgodę na wyjazd zagraniczny…
– U nas też tak było. Trzeba było mieć skończone 32 lata i rozegraną odpowiednią liczbę meczów w lidze lub w kadrze narodowej. Skorzystałem z tego przywileju i też wyjechałem do Austrii, ale nie byłem już wtedy w optymalnej formie, więc wielkiej kariery nie zrobiłem. Gross Gerungs to nie był wielki klub, ale spróbowałem chociaż innej piłki niż w tylko w mojej ojczyźnie.
Ma Pan i Pana pokolenie jakiś żal, że nie mogliście się rozwijać za granicą i podpisać bajecznych kontraktów?
– Na pewno jest nam trochę szkoda tego, że nie mogliśmy się sprawdzić w dobrych, europejskich klubach wtedy, gdy byliśmy u szczytu kariery. Szczególnie, gdy doczekaliśmy takich czasów, że dzisiaj nastoletni zawodnicy otrzymują ogromne pieniądze za grę w piłkę. Uważam, że byli u nas tacy zawodnicy, którzy poradziliby sobie poza granicą.
A Pan?
– Musiałbym wyjechać nielegalnie lub nie wrócić z jakiegoś zagranicznego wyjazdu. Takie rezczy się działy, ale u mnie nie wchodziło to w grę. Szybko się ożeniłem, szybko miałem dzieci. Nie było szans na to, żebym został za granicą, nie wrócił do rodziny i czekał na to, żeby żona z dzieckiem dołączyła do mnie później. Swego czasu miałem propozycje z Bundesligi, z Francji. Musiałem jednak czekać na swój czas…
Wszystko robiłem szybko. Szybko trafiłem do seniorskiej piłki, bo w wieku 16 lat grałem już w rezerwach Banika Ostrawa. Później szybko poszedłem do wojska, żeby mieć już za sobą służbę wojskową. Gdy wróciłem, trafiłem od razu do pierwszego składu Banika.
Co roku graliśmy w pucharach, to była nasza nagroda, że dzięki piłce mogliśmy poznać inny świat. Zobaczyć coś, czego większość ludzi nie miało szansy przeżyć. Dziś młodzi nie chcą w to uwierzyć, ale kiedyś nie każdy miał okazję wyjechać z kraju, dostać paszport. Teraz ludzie mogą żyć, jak chcą. Myślą, że zawsze tak było.
Wróćmy jeszcze do tej Bundesligi i Frnacji. Z jakich klubów to były oferty?
– [Trener zastanawia się przez dłuższą chwilę] Nie chcę o tym rozmawiać. Zostawiam to dla siebie, nigdy nikomu o tym nie mówiłem, bo tak naprawdę nigdy nie rozważałem takich propozycji, które zakładały jakieś nielegalne kroki.
Jakie znaczenie ma dla Pana złoty medal Igrzysk Olimpijskich z 1980 r.?
– Każdy może sobie mówić, co chce, że był wtedy bojkot igrzysk i nie wszystkie kraje wysłały swoich sportowców do Moskwy. Ale w tych czasach piłka w Europie była mocna.
Były takie przepisy, że zawodnik, który zagrał na mundialu lub w eliminacjach do MŚ, nie mógł jechać na igrzyska. Turniej olimpijski to był taki przegląd szerokich kadr drużyn narodowych. Nasze zaplecze było mocne. Uważam, że złoto to był nasz niesamowity sukces na igrzyskach. Były tam silne zespoły z bloku socjalistycznego. Ze wszystkimi sobie poradziliśmy.
A wracając do pytania… Historia już nie będzie pytała o to, kto, co i jak. A nie ma na świecie wielu ludzi, którzy mogą powiedzieć: mam złoty medal olimpijski. Ja mam.
Czy faktycznie udział w igrzyskach to tak wielkie przeżycie?
– Jest to coś niezwykłego. Spotykasz w jednym miejscu tylu sportowców z innych dyscyplin, także tych najwybitniejszych, największe gwiazdy. To jest coś nie jest do opisania. Zdarza się raz w życiu i nikt kto nie był i nie widział, nie zrozumie tego. Przeżycie jest fantastyczne. My mecze grupowe graliśmy Leningradzie,dopiero potem na fazę pucharową przyjechaliśmy do Moskwy i mieszkaliśmy w wiosce olimpijskiej.
Ma Pan sentyment do tego, jak wówczas byli traktowani sportowcy w krajach socjalistycznych? Władze chętnie wykorzystywały sukcesy sportowe do celów politycznych.
– Wspominam to mile, takie było moje życie. Trudno dziś komuś wytłumaczyć, jak się wtedy żyło. Nie mieliśmy komputerów i w ogóle wielu rozrywek. Sport niewątpliwie nią był. Każde boisko, każdy wolny plac był zajęty od rana do wieczora. Dziś między blokami na osiedlach widzę ładne boiska, które stoją puste. Dla nas to było nie do pomyślenia. Żyliśmy sportem. Gdy kolarze ścigali się w Wyścigu Pokoju, to przerywało się treningi, żeby zobaczyć finisz etapu. Przeżywaliśmy to. Potem wracaliśmy do swoich zajęć.
Czy po igrzyskach w Moskwie, po sukcesach klubowych z Banikiem Ostrawa były tzw. wizyty w zakładach pracy?
– Miałem takie szczęście, że grałem i współtworzyłem największe sukcesy Banika Ostrawa. Dwa razy zdobyliśmy mistrzostwo Czechosłowacji. Co roku graliśmy w pucharach: Pucharze Europy, czyli Lidze Mistrzów, nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów i Pucharze UEFA. Wizyt w zakładach pracy czy spotkań z politykami jakoś nie zapamiętałem. Do dziś mam jednak w pamięci wspaniałe chwile, które przeżywałem na boisku.
Gol Petra Nemca na 3:0 w meczu z 1. FC Magdeburg (4:2) w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów, w 1979 r.
Gdy zdobyliśmy Puchar Czechosłowacji, to pierwszy mecz w europejskich pucharach graliśmy w Portugalii ze Sportingiem Lizbona. Mecz był o bardzo później, niespotykanej dla nas porze, bodajże o godz. 22. Jakieś półtorej godziny wcześniej wyszliśmy zapoznać się z boiskiem, zobaczyć jak wygląda stadion. Gdy zobaczyliśmy te 40 tysięcy ludzi na trybunach, to przerażeni uciekliśmy do szatni. Ale gdy przyszło co do czego, to wygraliśmy 1:0 i Portugalczycy nie mogli zrozumieć, jak to się stało. Potem awansowaliśmy, W tym sezonie odpadliśmy dopiero z Fortuną Duesseldorf w półfinale. W pierwszym meczu przegraliśmy 1:3, mimo że długo prowadziliśmy [gola strzelił właśnie Petr Nemec – patrz wideo poniżej] z zespołem, który miał w składzie braci Allofsów. W rewanżu wygraliśmy 2:1, niewiele zabrakło do dogrywki.
Bramka zdobyta przez Petra Nemca w meczu z Fortuną Duesseldorf
– Nie, zupełnie tego nie odczuwaliśmy. Byliśmy jednym narodem, żyliśmy w zgodzie, nikt nie miał z tym żadnego problemu. A to, co się zdarzyło, to się zdarzyło. Doszło do rozpadu państwa i dziś jesteśmy dwoma różnymi krajami. Żyjemy dalej.
Były takie sytuacje, trudne dziś do zrozumienia, że np. w czasie transmisji z meczów jeden komentator mówił po czesku, a drugi po słowacku. Komentowali na przemian, po kilka minut. W wiadomościach też była para prezenterów – jedna osoba mówiąca po czesku, a druga po słowacku. Wszystko było w porządku.
Miał Pan w młodości kontakt z Polską?
– Mieszkałem w Ostrawie, w której się urodziłem i miałem okazję często spotykać się z polskimi zespołami. Latem i zimą graliśmy sparingi z Górnikiem Zabrze, Ruchem Chorzów czy Zagłębiem Sosnowiec. Raz w Polsce, raz u nas. Oglądałem polską telewizję. Znałem popularne seriale i filmy, jak “Ctyri z tanku a pes” [“Czterej pancerni i pies” – przyp.], Kapitan Kloss [“Stawka większa niż życie”], “Pan Wołodyjowski”.
A jeśli chodzi o sport, to Jan Ciszewski to był taki komentator, że woleliśmy oglądać mecz w polskiej TV, żeby słuchać jego komentarza. To był artysta słowa.
Miałem kontakt z Polską, ale nigdy bym wtedy nie powiedział, że spędzę w tym kraju prawie 20 lat.
Nie chciał Pan zostać w Austrii?
– Byłem tam grającym trenerem, zrobiliśmy 2 czy 3 awanse pod rząd, ale dla tego klubu i miasteczka to był już szczyt. Nie dało się wycisnąć więcej. Wtedy, w 1997 roku dostałem propozycję pracy w roli asystenta w Teplicach i wróciłem do Czech.
Mieszka Pan w Teplicach do dziś.
– Po odejściu z Banika Ostrawa jeszcze ze 3 lata trzymałem mieszkanie, bo myślałem, że wrócę, ale tak się nie stało. Jesteśmy z rodziną w Teplicach. Moja żona jest muzykiem, całe życie uczyła, była dyrektorką szkoły muzycznej. Do dziś uczy gry na skrzypcach. Mam dwie córki, dwie wnuczki,. Wszystkim było bliżej do muzyki a nie do sportu. Tak wyszło.
Jak zmieniła się Polska przez te 18 lat?
– Pamiętam, jak w 2001 roku jeździliśmy na mecze, jakimi drogami, na jakie stadiony, to nie ma porównania z tym, co jest dzisiaj. Wiele udało się zrobić na Euro. Piłka się zmieniła. Po upadku komunizmu baza sportowa była w Czechosłowacji lepsza niż w Polsce. Ale myślę, że to brało się stąd, że w małym kraju łatwiej było zapewnić sportowcom warunki do rozwoju , zbudować stadiony, hale, lodowiska, tory.
A nie chodziło o inne podejście do sportu?
– Nie wydaje mi się, żeby tu była różnica. Gdy się patrzy, ile ludzi chodzi na stadiony, widzę, że zainteresowanie sportem w Polsce jest większe niż w Czechach. W obu krajach brakuje mi takiego wszechstronnego rozwoju. Dzieci zbyt szybko są kierunkowane tylko na jeden sport, brakuje rozwoju ogólnego, spróbowania innych dyscyplin. Menedżerowie chodzą już po szkołach podstawowych, namawiają np. na grę w piłkę, a kto wie, czy taki chłopiec nie byłby lepszym koszykarzem czy hokeistą. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale trochę mnie to razi.
Sobotni mecz z GKS Jastrzębie był 79., w którym Wartę Poznań prowadził Petr Nemec. W Polsce czeski trener dłuższy staż miał tylko we Flocie Świnoujście
Czy Warta Poznań zajmuje jakieś szczególne miejsce w Pana sercu?
– Myślę, że tak. To dla mnie piękny czas. W pierwszym sezonie utrzymaliśmy się w lidze, w następnym zrobiliśmy awans do I ligi. Pamiętam okoliczności, w jakich to osiągnęliśmy. Słyszałem podpowiedzi, że ten i ten zawodnik są już skreśleni, żebym dał sobie z nimi spokój i że nic z nich nie będzie. A oni się rozwinęli w tych trudnych warunkach. Czapki z głów. Wierzę, że w tym sezonie dokończymy to, co zaczęliśmy i utrzymamy się i będziemy zadowoleni.