Andrzej Żurawski: W Warcie Poznań zawsze było coś do zrobienia
– Warta Poznań to dla mnie drugi dom – mówi Andrzej Żurawski, który po 57 (!) latach kończy swoją misję...
– Warta Poznań to dla mnie drugi dom – mówi Andrzej Żurawski, który po 57 (!) latach kończy swoją misję w ekipie „Zielonych”. Były piłkarz, trener, wychowawca wielu pokoleń młodzieży, członek władz Klubu i żywa Legenda Warty Poznań zostanie uroczyście pożegnany przy okazji meczu Warty Poznań z Wisłą Płock. Warto być w piątek na stadionie w Grodzisku Wlkp.
Może trudno w to uwierzyć, ale rodzice Andrzeja Żurawskiego ( i dziadkowie Macieja Żurawskiego, jednego z najwybitniejszych wychowanków w historii Warty Poznań) nie widzieli dla swojego syna przyszłości w piłce nożnej. Jako nastolatek uprawiał więc lekkoatletykę, a zimą grał w hokeja na lodzie. Do futbolu trafił później niż rówieśnicy, ale okazało się, że ma spory talent, bo znalazł się w juniorskiej reprezentacji Polski (m.in. u boku Lesława Ćmikiewicza) i rozegrał w niej jedno spotkanie – przeciwko NRD.
Już jako młodzieżowy reprezentant Polski przeniósł się z MKS Jarota Jarocin do Warty Poznań. Był rok 1964, a Andrzej Żurawski miał wówczas 17 lat. Dziś żegna się z Klubem jako jego największa, żyjąca legenda. Od pierwszych chwil u „Zielonych” do dziś minęło 58 lat, a Pana Andrzeja przez cały ten okres nie było w Warcie tylko przez rok!
Nie sposób wymienić tu wszystkie zasługi, osiągnięcia i sukcesy Andrzeja Żurawskiego w Warcie Poznań. Wymieńmy więc pokrótce tylko te najważniejsze fakty: przez ponad 10 lat rozegrał w pierwszym zespole seniorów ok. 250 spotkań, w tym czasie dwa razy awansował z drużyną na zaplecze Ekstraklasy (w 1970 i 1973 r.). Po zakończeniu kariery zawodniczej ukończył studia na poznańskiej AWF.
Trzykrotnie prowadził pierwszą drużynę Warty Poznań (1979-81, 1989-91, 1995-96), w drugim z wymienionych okresów wywalczył awans do II ligi (drugi poziom). Ponadto kilka razy był w sztabie szkoleniowym, m.in. podczas udanej dla „Zielonych” walki o powrót do Ekstraklasy w sezonie 1992/93.
Andrzej Żurawski był ponadto trenerem zespołów młodzieżowych, a w ostatnich latach był trenerem wspomagającym w Akademii Warty Poznań. W latach 1999-2003 sprawował funkcję kierownika sekcji piłki nożnej, a ponadto od 1999 do 2014 roku był członkiem zarządu Klubu.
Andrzej Żurawski o swojej karierze:
Szczególny rocznik – 1947
Urodziłem się w styczniu 1947 roku, a Warta Poznań w tym samym roku zdobyła swoje drugie mistrzostwo Polski. Oczywiście nie mogę tego pamiętać, bo byłem za mały, ale jest to ciekawy zbieg okoliczności. Nigdy nie przypuszczałem, że sporą część mojego życia spędzę w tym klubie.
Do Warty Poznań trafiłem w 1964 roku z MKS Jarota Jarocin, gdzie rozpoczęła się moja przygoda z piłką nożną. W Poznaniu chciałem spełniać swoje marzenia. Wcześnie udało mi się zakwalifikować do reprezentacji Polski do lat 18. W 1965 roku pojechałem z tą reprezentacją na turniej UEFA, bo tak wówczas nazywały się młodzieżowe mistrzostwa Europy. Niestety nie zagrałem tam ani minuty, nie wyszliśmy z grupy. Byłem jednak na tej imprezie i znalazłem się wśród najlepszych juniorów w Polsce.
Napastnik, który został obrońcą
W czasach juniorskich byłem cofniętym napastnikiem, zdobywałem dużo bramek. Na tej pozycji występowałem też początkowo w Warcie, grałem również w linii środkowej. W pewnym momencie jednak, po jakiejś dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, trener Jerzy Godek zmienił mi pozycję na boisku. Zdecydował, że będę bardziej przydatny w linii obrony, ponieważ ustawił zespół tak, aby boczni obrońcy grali ofensywnie. Wzorował się na sposobie gry reprezentacji Brazylii. Z uwagi na moje predyspozycje szybkościowe, techniczne i wizję gry, trener uznał, że w tym zespole najbardziej będę przydatny na boku defensywy i właściwie do końca zawodniczej przygody z piłką grałem jako boczny obrońca.
Moim marzeniem, nie tylko moim, ale całej grupy, całego klubu, był powrót przynajmniej na drugi poziom, a w dalszej perspektywie na pierwszy. Było to zakodowane w mojej wyobraźni, coś, po co przyszedłem do Warty. Takie były też oczekiwania Klubu. W sezonie 1969/70 udało się uzyskać awans po zaciętej rywalizacji z Lechem Poznań, który też był wtedy na trzecim poziomie. Drugi awans świętowaliśmy sezonie 1972/73 już pod wodzą trenera Stefana Żywotko.
Trener po studiach
Po zakończeniu przygody zawodniczej zdecydowałem, że chcę pozostać przy piłce. W 1978 roku po ukończeniu studiów na AWF zostałem trenerem pierwszego zespołu juniorów i jednocześnie trenerem koordynatorem odpowiedzialnym za szkolenie młodzieży w klubie. Finalnym momentem tego okresu pracy było zajęcie z Wartą Poznań czwartego miejsca w mistrzostwach Polski juniorów w 1979 roku.
Po tym sukcesie po raz pierwszy dostałem szansę prowadzenia pierwszej drużyny seniorów Warty. Zespół był wtedy w kryzysie, akurat spadł z II ligi. Pracowałem wtedy z drużyną do końca sezonu 1980/81. Oczywiście nie miałem wielkiego doświadczenia i powiem szczerze, że więcej sobie wtedy obiecywałem i więcej od siebie oczekiwałem. Wprawdzie nie udało nam się osiągnąć jakiegoś spektakularnego sukcesu, ale zyskałem ogromne doświadczenie, które procentowało później, w kolejnych latach, gdy wróciłem do pracy z młodzieżą.
U juniorów ważniejsze są jednostki niż zespół
Moje spojrzenie na tę pracę było nieco inne. Jak zwykle w Warcie oczekiwano, żeby z zespołów młodzieżowych wychodzili utalentowani zawodnicy. Dzięki swoim spostrzeżeniom z pracy z drużyną ligową, zmieniłem swoje podejście – w juniorach nie był najważniejszy zespół, a liczyły się jednostki, wybitnie uzdolnione, które należało kształtować i wprowadzać na właściwą ścieżkę, aby mogli osiągnąć na poziomie seniorów.
Ten czas nie był zmarnowany, bo po raz drugi dostałem szansę prowadzenia pierwszego zespołu w 1989 roku. Finalnie, w 1991 roku zdobyliśmy awans do II ligi po barażu z Chemikiem Police. W tej drużynie grało wielu naszych wychowanków, młodych chłopaków, którzy mieścili się w koncepcji, którą zbudowałem, że wspomnę chociażby takich zawodników jak: Piotr Kasperski, Arkadiusz Kaliszan. To byli wówczas młodzieżowi reprezentanci Polski, a stanowili trzon zespołu ligowego. Bodaj najwybitniejszym graczem był wówczas Krzysiu Ratajczyk, boczny obrońca, który po awansie przeszedł do Legii Warszawa, gdzie kontynuował swoją bogatą karierę.
Przerwa na rok w Pniewach
W latach 90. kilka razy byłem jeszcze przy pierwszym zespole. W 1993 roku byłem drugim trenerem w sztabie u Wojtka Wąsikiewicza i uzyskaliśmy ten wymarzony, można powiedzieć, awans na pierwszy poziom, czyli po 43 latach Warta wróciła do Ekstraklasy. Wydawało się, że ten przełom spowoduje, że klub będzie się rozwijał, że pójdziemy finansowo do przodu. Niestety, spotkała nas niemiła niespodzianka. Klub był w tarapatach i powiedziano nam, że nie wiadomo, czy w ogóle wystartujemy w I lidze. Sytuacja była trudna, nie były wypłacane wynagrodzenia. Razem z Wojtkiem Wąsikiewiczem skorzystaliśmy wówczas z oferty Tygodnika Miliarder Pniewy i poszliśmy tam do pracy na jeden sezon.
Jak się później okazało, nie było to dobre posunięcie. Oczekiwania Miliardera były inne, wynik sportowy przeciętny i nasza przygoda była krótka. Od kolejnego sezonu znów prowadziliśmy z Wojtkiem zespół Warty Poznań. Czasy były trudne, sytuacja nie była unormowana, co chwilę zmieniali się sponsorzy. To skutkowało dużą rotacją zawodników, a braki kadrowe powodowały, że trzeba było ratować się młodzieżą. Ona oczywiście była zdolna, ale nie była w stanie udźwignąć ciężaru utrzymania się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wtedy jednak szansę gry otrzymali zawodnicy, którzy byli u progu swoich karier: Arek Miklosik, Tomek Rybarczyk, Maciej Żurawski czy Grzegorz Rasiak…
W roli strażaka
W 1995 roku, po spadku trzeba było się ratować przed kolejną degradacją. Tym razem do III ligi. Trenerem był wówczas Włodek Jakóbowski, a po jego rezygnacji ja podjąłem się roli strażaka. Nie było łatwo, a chciałem pomóc Klubowi. Niestety, nie udało się tej II ligi zachować dla Warty.
Kolejny raz zespół do II ligi wprowadził Mariusz Niewiadomski. Problemy były jednak nadal i to mimo usilnych starań ze strony działaczy, którzy szukali różnych wzmocnień. Mariusz zrezygnował ze stanowiska i ja znów podjąłem się misji ratowania drużyny przed spadkiem. Mieliśmy bardzo dobrą wiosnę, z ostatniej pozycji udało nam się włączyć do walki o uniknięcie spadku, ale do szczęścia zabrakło nam jednego punktu.
Zawsze dobrze wśród młodzieży
Między okresami, gdy byłem przy pierwszym zespole Warty, zawsze miałem gdzie wrócić, bo młodzież była tym środowiskiem, w którym bardzo dobrze się czułem. Potrafiłem znaleźć tych bardzo utalentowanych zawodników i wskazać im ten właściwy kierunek, aby mogli grać na wysokim poziomie. W 2003 roku powstał projekt szkółki piłkarskiej pod patronatem Macieja Żurawskiego. Chodziło o marketingowe wykorzystanie Macieja, który był wtedy reprezentantem Polski, był na topie, a co roku uczestniczył w turnieju, który wieńczył każdy rok funkcjonowania szkółki.
Projekt zaowocował kilkoma ciekawymi zawodnikami, takimi jak Jakub Moder, Dawid Kurminowski, Aleks Ławniczak, Jędrzej Grobelny, Filip Szymczak i Kajetan Szmyt. Byli jeszcze inni, którzy grają na poziomie centralnym, ale ta szóstka osiągnęła wysoki pułap.
Trenerowi nie wolno hamować karier
Ciekawa historia wiąże się z Krzysztofem Pawlakiem, który był w seniorskim zespole, który jako pierwszy prowadziłem w Warcie Poznań. Rok wcześniej miał ofertę z Lecha, poszedł na testy, ale nie został zakwalifikowany do kadry drużyny. Kiedy więc po pewnym czasie przyszła znów oferta z Lecha, był tam już nowy trener, Wojciech Łazarek. Krzysiu miał wtedy wątpliwości, nie chciał się ponownie sparzyć. Spytał mnie o zdanie. Znałem potencjał tego zawodnika, jego chęć dążenia do gry na najwyższym poziomie, widziałem, jak ciężko pracuje na treningach. Wydaje mi się, że wskazałem mu wtedy odpowiednią drogę. Wprawdzie traciłem dobrego zawodnika, ale wiedziałem, że nie mogę inaczej postąpić, jak tylko popchnąć go w kierunku dalszego rozwoju.
Rzeczywiście, udał się na testy, trener go zaakceptował. I w ten sposób kariera Krzyśka nabrała rozpędu. Pojechał z reprezentacją Polski na mistrzostwa świata w Meksyku, zagrał tam, a po mundialu udzielił wywiadu, w którym powiedział, że przełomowym momentem dla niego był tamta nasza rozmowa. Że to wtedy ja wpłynąłem na jego postrzeganie kariery i rozwoju. To przekonało mnie, że trenerowi nie wolno hamować karier, a musi popchnąć swojego zawodnika w odpowiednim kierunku.
Kadra wychowanków – ponad 200 występów w reprezentacji Polski
Przygotowałem sobie drużynę złożoną z zawodników, którzy dotarli do poziomu Ekstraklasy oraz tych, którzy zagrali w reprezentacji Polski. Wszyscy przewinęli przez moje szkolenie: albo w pierwszym zespole, albo w juniorach. Bramkarze to: Ryszard Jankowski i Adrian Lis. W obronie czwórka: Sławomir Świątek, Krzysztof Pawlak, Arek Kaliszan i Krzysiu Ratajczyk. W linii środkowej: Piotr Kasperski, Tomasz Mazurkiewicz, Arek Miklosik, Tomasz Rybarczyk, na “dziesiątce” Maciej Żurawski i w ataku Grzegorz Rasiak. Wśród rezerwowych są jeszcze bramkarz Artur Topolski, Rafał Stroiński, Sławek Sidorski, Maciej Janiak, Piotr Tomaszczak, Darek Cudny i Adrian Laskowski.
Myślę, że ta kadra to obraz mojej pracy i efektów, które ona przynosiła. Nie ma nic przyjemniejszego dla trenera pracującego z młodzieżą. Nawet nie sukces sportowy jest najważniejszy, ale właśnie to, że ktoś zagrał w reprezentacji Polski, zagrał na mistrzostwach świata. Myślę, że zebrałoby się też łącznie ponad 200 występów moich byłych podopiecznych w pierwszej reprezentacji kraju.
Jak nie piłkarz, to trener
Chciałbym też powiedzieć o chłopakach, którzy z różnych względów nie zostali wybitnymi zawodnikami, ale za to osiągnęli dużo i jeszcze pewnie dużo osiągną jako trenerzy. Tutaj muszę wspomnieć o Tomku Mazurkiewiczu, który sprawdził się jako piłkarz i jako trener. Był asystentem trenera Jerzego Brzęczka, najpierw w reprezentacji, a teraz w Wiśle Kraków. Chcę też powiedzieć o Macieju Borowskim, który był moim zawodnikiem, rozpoczynał też u mnie jako asystent. Wybitny talent, jeśli chodzi o bycie trenerem. No i Adam Szała, który krótko grał u mnie i zdecydował się na to, by zostać trenerem. Do dziś mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Nie mogę też pominąć Łukasza Maćkowiaka. To mój były junior, który dziś szkoli bramkarzy w Akademii Warty Poznań
Ich historie też dają mi satysfakcję.
Satysfakcja z pracy
Często byłem pytany o to, jak można tak długo pracować w jednym klubie. Od 1964 roku do teraz to jest 58 lat, z wyjątkiem jednego roku na pracę w Pniewach. A zatem 57 lat w Warcie Poznań. Tu zawsze było coś do zrobienia. To jest taki specyficzny klub – z jednej strony wielka marka, piękne tradycje, wspaniałe dokonania w przeszłości. Ale też przez wiele lat na peryferiach futbolu.
I właśnie ta praca z młodzieżą mnie i moich kolegów napędzała. Wierzyliśmy w to, że można coś zrobić, by przywrócić Klubowi dawny blask. Lata 90. związane z transformacją w Polsce one dały pewien impuls. Pokazały, że bazując na dobrym pokoleniu młodzieży można przełamać ten impas. Myślę, że to się udawało, były przecież awanse, młodzież dojrzewała, zdobywała umiejętności i Warta była dla nich trampoliną dla dalszych karier.
Oczywiście, mam satysfakcję z tego, co udało nam się osiągnąć. Nie uniknąłem błędów, bo były na pewno złe chwile, które zawsze zdarzają się w życiu, ale hart ducha i niezłomność w działaniu sprawiały, że nigdy nie rezygnowałem. Spełniłem swoje oczekiwania i myślę, że nie zawiodłem ludzi związanych z Wartą Poznań.
Warta Poznań – drugi dom
Warta Poznań to dla mnie drugi dom. Rodzina to jedna strona medalu, a Klub była miejscem, w którym spędzałem wiele czasu. To się też ładnie zazębiało: moi synowie grali tu w piłkę, co też mnie w pewnym okresie mocno trzymało. Mieszkam blisko Klubu, co na pewno miało wpływ. Dość szybko moje życie się ustabilizowało, nie byłem typem człowieka, który lubi często zmieniać otoczenie. Uważałem, że to jest moje miejsce i z całego serca starałem się, żeby zawsze było jak najlepiej dla Warty Poznań.
Kończę, ale się nie zamykam
Moje ostatnie lata w Klubie to już było takie miękkie lądowanie. Miałem coraz mniej obowiązków i było to zaplanowane działanie. Tak właśnie chciałem, bo czułem, że nie będzie łatwo tak z dnia na dzień powiedzieć: koniec. Uznałem, że to musi nastąpić stopniowo. Widziałem, że pojawiali się w Akademii Warty kolejni młodzi, zdolni trenerzy, którzy są pełni zaangażowania i sportowej pasji. Mogłem szykować się do zakończenia mojej misji, bo wiedziałem, że klub idzie w dobrym kierunku.
W ostatnim czasie zacząłem odczuwać symptomy zmęczenia. Wiadomo, organizm sam czuje, na co może sobie jeszcze pozwolić. Dlatego podjąłem decyzję o tym, żeby zakończyć moją życiową przygodę z piłką nożną i Wartą Poznań. Ale nie zamykam się, środowisko jest mi bardzo przyjazne, za co dziękuję, więc jeszcze zajrzę na jakiś trening, na jakiś mecz, przyjdę do Klubu, porozmawiam.